wtorek, 4 lutego 2014

Manel Loureiro- Apokalipsa Z. Początek końca cz. 1


Kiedy w 1968 roku George A.Romero stworzył swoje, wiekopomne już dzieło "Night of the living dead" mało kto zdawał sobie sprawę, że jego wizja świata opanowanego przez zombie okaże się tak ważna dla gatunku i wyznaczy kierunek w jakim pójdą późniejsi twórcy. Manel Loureiro, autor książki "Apokalipsa Z. Początek końca" postanowił pójść dobrze znanym, wyznaczonym wcześniej przez Romero szlakiem,z, w którym główną rolę odgrywa człowiek, a zombie to jedynie mroczne i brutalne tło. Pisana, najpierw w formie internetowego blogu książka zachwyciła tysiące osób na całym świecie i kwestią czasu było wydanie jej w papierowym kształcie. Czy warto zatem poznać historię hiszpańskiej apokalipsy, w której główną rolę odgrywa pewien młody prawnik?  Czy nie jest to kolejny, niestrawny i milion razy odgrzewany kotlet? Sprawdźmy.

W należącym do Federacji Rosyjskiej Dagestanie dochodzi do ataku ekstremistów islamskich na jedną z poradzieckich baz wojskowych. Napastnicy przypadkowo uwalniają przechowywane tam wirusy dziwnej choroby, która pustoszy coraz większe tereny, odcinając je od reszty świata. Temat ten zaczyna dominować w światowych serwisach informacyjnych, ale nikt nic nie wie na pewno. Mówi się o żywych trupach, które polują na ludzi. Poszczególne państwa wprowadzają spóźnione środki zaradcze: stan wyjątkowy, godzinę policyjną, blokadę informacji, zamknięte Bezpieczne Strefy dla zdrowych obywateli.O tym wszystkim dowiaduje się stopniowo bohater powieści, hiszpański prawnik mieszkający pod miastem Pontevedra. Od pierwszego dnia na prowadzonym przez siebie blogu, a później w zwykłym notatniku spisuje swoje spostrzeżenia o tej odległej katastrofie. Jeszcze nie wie, że to dopiero początek apokalipsy... W poszukiwaniu bezpiecznego schronienia odbędzie wędrówkę po terenach, które kiedyś znał jako Galiciię.
(źródło opisu: Wydawnictwo Muza, 2013)

To, co wybija się na pierwszy plan powieści, to zachowanie formy blogu(później dziennika), dzięki czemu książka zyskuje na autentyczności, a przystępny język daje nam przekonanie, że każdy z nas mógłby być autorem i znaleźć się w podobnej sytuacji. Zachowanie mediów i Rządu wygląda niebezpiecznie realistycznie i jestem niemal w stu procentach przekonana, że w razie bliźniaczego zagrożenia ich postępowanie byłoby identyczne jak te opisane w książce. Na wielki plus zasługuje stopniowa bezradność, dezorientacja i dramat głównego bohatera, który dzięki temu, że pozostaje niemal anonimowy (nie poznajemy jego personaliów i dowiadujemy się o nim bardzo niewiele) może być utożsamiany z każdym z nas. Jego wdzięczny towarzysz, kot Lukullus, nadaje całej historii ciepłego oblicza. Nie raz uśmiechniemy się z opisów jego zachowania, a humor głównego bohatera, choć czarny jak smoła wywoła u nas trudno powstrzymywalny śmiech. Choć owych humorystycznych elementów nie ma w powieści zbyt wiele, są one świetną odskocznią od, nieraz bardzo, przytłaczającej treści.


Chociaż historia apokalipsy z zombie w tle nie jest niczym nowym i Loureiro nieraz garściami czerpie z innych tego typu historii podczas lektury nie jesteśmy znużeni, czy też rozczarowani. Trudno w tych czasach stworzyć coś oryginalnego i świeżego, lecz na szczęście autor wiedział gdzie postawić granicę i stworzył wciągającą i ciekawą opowieść, która, choć początkowo może wydać się nudnawa, z czasem bardzo zyskuje, w rezultacie czego ciężko będzie nam się oderwać od lektury. Genialnie wypadają opisy zniszczonego przez żywe trupy miasta, jak i sam opis wyglądu owych potworów. Są przerażające i nie sposób się ich nie bać. Poruszają się dość ślamazarnie, a odór jaki wydzielają zapewne niejednego z nas przyprawiłby o odruch wymiotny. Pewien drobny fakt różni je od zombie ze stajni Romero, lecz wolałabym abyście sami odkryli o jaki szczegół chodzi. Psucie zabawy nie leży w moich planach na dzisiejszy dzień.

Postacie, jakie na swojej drodze spotyka bohater są realistyczne i z łatwością uwierzymy w ich postępowanie. Młody prawnik i decyzje jakie podejmuje są na tyle logiczne, że jestem niemal pewna, iż większość z nas chciałaby podobnie myśleć podczas tak wielkiego zagrożenia. Jak już we wstępie wspomniałam dużą rolę w książce Loureiro, tak jak u Romero odrywa czynnik ludzki i zachowanie w obliczu tragedii. Stanowiło to dla mnie zawsze niebywały plus i jestem zadowolona, że wielu twórców nadal sięga po owy pomysł (wystarczy wspomnieć tutaj Roberta Kirkmana i jego świetnie przyjęty Walking Dead). Jedyną rzeczą, którą zapisałabym grubym pisakiem w dziale minusy jest, czasem wręcz nieprawdopodobny fart głównego bohatera. Z jego szczęśliwą ręką grałabym na loterii, lub spróbowała swego szczęścia w innych grach losowych. Zdaje sobie sprawę, że aby akcja szła do przodu trzeba ją czasem trochę nagiąć, ale miejscami jest tego zbyt wiele. Patrząc jednak na całość na owy minus można przymknąć oko i nie psuje on dużej frajdy jaką na pewno będziemy czerpali z  czytania.

"Apokalipsa Z. Początek końca cz. 1" jest idealną pozycją dla każdego, kto lubi, kocha lub szanuje wszelkiej maści opowieści o zombie. Warto wkroczyć do oblężonej Hiszpanii i razem z młodym prawnikiem i jego kotem walczyć o przetrwanie. Każdy, kto ma ochotę na dobrze napisaną, ciekawą i wciągającą książkę niech bez wahania rozgląda się i szuka omawianej przeze mnie pozycji bo naprawdę warto. Ja na pewno sięgnę po kolejny tom, a i ty drogi czytelniku kiedy raz wstąpisz do świata wykreowanego przez pana Loureiro z trudem będziesz go opuszczał. Gorąco polecam!

Za książkę dziękuję:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz