wtorek, 28 stycznia 2014

Edward Lee- Sukkub


"Sukkub (śrdw.-łac. succubus, od łac. succuba - "nałożnica", od succubare - "leżeć pod") – w demonologii sukkubami nazywa się demony przybierające postać nieziemsko pięknych kobiet (często obdarzonych również atrybutami charakterystycznymi dla demonów, np. rogami albo kopytami), nawiedzające mężczyzn we śnie i kuszące ich współżyciem seksualnym (zespół "demona nocy"). Niektóre źródła ezoteryczne mówią jakoby sukkuby mogły być demonami płci męskiej jedynie przybierającymi postać żeńską, bądź też hermafrodytami." 
(Źródło: Wikipedia)


O Edwardzie Lee wspomniałam przy okazji mojej ekstremalnej przygody z jego twórczością (o czym możecie przeczytać tutaj). Po ciszy, jak nastała wokół Eda i jego nowych książek w Polsce (owszem, jego opowiadania pojawiają się w antologiach, ale wiadomo, że to nie to samo co powieść) nie mogłam spokojnie usiedzieć i tęsknie zerkałam na półkę, gdzie zdecydowanie za mało miejsca zajmuje twórczości Lee. Wydawnictwa nieśmiało i z wielkim bólem zaznaczają, że nasz naród chyba jednak  nie jest do końca przygotowany na perwersyjną rewolucję prosto z Ameryki (o czym świadczy liczba sprzedanych egzemplarzy). Czy aby jednak na pewno ten przesympatyczny mężczyzna nie znajdzie swego miejsca na naszym podwórku? Czy jesteśmy pewni, że ekstremalna literatura nie ma u nas racji bytu? Szczerze w to wątpię i myślę, że skoro też tu jesteście macie takie samo zdanie jak ja. Nie przedłużając oto przed Państwem "Sukkub", który ma dziś ochotę na małą ucztę.

Seksowna prawniczka Ann Slavik wraca do rodzinnego miasteczka w poszukiwaniu swoich korzeni... ale znajdzie tam coś zgoła innego: śmierć, rozpustę, kanibalizm, diaboliczne tajemnice, strach, strach i jeszcze WIĘCEJ strachu! A dwóch zwariowanych, podążających za nią psychopatów to małe piwo w porównaniu do tego, co czeka na nią w Lockwood.
(źródło opisu: Wydawnictwo Replika, 2011.)


To, co wyróżnia ową książkę od innych to niezaprzeczalny fakt, że jest rasowym i brutalnym horrorem, który bardziej dominuje na szklanych ekranach niż na księgarnianych półkach. W "Sukkubie" jest wszystko, o co mógłby obrazić się wrażliwy czytelnik, który filmów pornograficznych nie ogląda, co tydzień pędzi do kościoła, a jego bunt ogranicza się do wsypania dwóch kostek cukru zamiast jednej. Nie chcę przez to nikogo urazic czy krytykowac za styl życia a jedynie zaznaczyć, że proza Edwarda Lee zdecydowanie nie jest dla każdego. Wystarczy, że napiszę, iż w jednej ze scen główna bohaterka Ann czerpie niebywałą rozkosz będąc zaspokajana sztucznym penisem. Jeśli zabrzmiało zbyt wyuzdanie masz już stuprocentową pewność, że książki Eda będą dla Ciebie stratą czasu. Nikt przecież nigdy nie powiedział, że ekstremalna rewolucja będzie miała samych zwolenników. Po to mamy tylu pisarzy aby każdy wybrał to, co mu się podoba... a, że krew, flaki i seks mają swoich fanów stąd racja bytu pana Lee i jego duża popularność w ojczyźnie. 

Dużą uwagę należy zwrócić przede wszystkim na styl i język autora, który jest niczym naładowany karabin- wątek wystrzeliwuje za wątkiem przez co nie jesteśmy w stanie ani na moment złapać tchu i poddając się kolejnym trafieniom spokojnie czekamy na bolesną i agonalną śmierć. Szybkość akcji i mnogość brutalnych scen gore przywołuje na myśl świetnie skrojony film grozy, który po obejrzeniu pozostawia nas w zawieszeniu i konsternacji. Tak samo jest w przypadku książki Edwarda Lee, która otworzy nowe, nigdy dotąd nieodkryte przez nas rany, które będą się bardzo powoli goiły. Wyobraźnia pracuje bowiem na pełnych obrotach, a co bardziej brutalne sceny pozostaną z nami przez niezdrowo długi czas (wiem o czym piszę, bo sama pamiętam całkiem dobrze niektóre z wątków, a książkę czytałam prawie 2 lata temu). "Sukkub" nie pozostawia zatem czytelnika obojętnym i karze mu być niemym świadkiem okropieństw jakie spotyka jego bohaterów. Sami musimy sobie odpowiedzieć, czy jesteśmy na to w pełni gotowi bo gdy tylko przekroczymy granice miasta Lockwood tym samym przesuniemy także i nasze wewnętrzne bariery a od tego nie ma już potem odwrotu i można jedynie brnąć dalej.


Nie ma co zaprzeczać i mówić, że książka ma jakieś drugie dno, czy ukryty sens. Autor na piedestale stawia seks i przemoc (przez co został niegdyś uznany za mizogina bo ofiarami są zazwyczaj niewinne kobiety), a jedynie gdzieś w tle pobrzmiewa nuta odwiecznej walki dobra ze złem. To pozycja idealna dla tych, którzy w horrorze liczą na krwawe morderstwa i wyuzdane kopulacje w każdej możliwej konfiguracji. To właśnie dla takich osób pisze Lee i dzięki temu uważam, że jest jednym z niewielu na naszym rynku pisarzem z jajami, dla którego nie istnieją żadne granice. Gdzieś obok niego plasuje się Jack Ketchum i John Everson, którzy również nie boją się wyciągać na wierzch wszystkiego co powinno być ukryte. Chwała im za to, bo niczym nieskrępowana groza też jest do życia potrzebna. Bycie normalnym przecież już dawno wyszło z mody.

Bardzo podoba mi się cytat Jacka Ketchuma, który dotychczas widniał na każdej wydanej w Polsce książce Eda: "Pisarstwo Edwarda Lee jest jak piła mechaniczna na pełnych obrotach. Jeśli podejdziesz za blisko, urżnie ci nogi". Gdybym potrafiła trafniej to ująć na pewno bym to zrobiła, ale sądzę, że Ketchum trafił w samo sedno całego tego ambarasu z panem Lee w roli głównej- kto woli ciepłe kapcie i bezpieczny żywot niech nawet się nie zbliża bo odejdzie bez nóg, a wszyscy inni będą kwiczeć z radości bo dostali prezent na długo przed urodzinami. Czekam i niecierpliwie się wiercę licząc na nową powieść Edwarda w naszym kraju. Nadzieja jeszcze nie umarła, ale bliżej jej do skremowanego ciała niż do zgniłego zombie. Obym dożyła zmartwychwstania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz