niedziela, 9 września 2012

When a Stranger Calls, reż. Fred Walton; 1979r


Horrorów, w których jednym z głównych bohaterów jest telefon znajdziemy dziś zaprawdę dużo. Wystarczy wspomnieć o japońskiej serii "Nieodebrane połączenie", która doczekała się dwóch kontynuacji, serialu telewizyjnego, oraz rzecz jasna amerykańskiego remaku. Cofnijmy się jednak do roku 1974, gdzie owy motyw nękania poprzez wynalazek Bella został świetnie wyeksploatowany w filmie "Black Christmas". Był to zdecydowanie jeden z najciekawszych obrazów tamtych czasów. Pięć lat później, mało znany reżyser Fred Walton zadebiutował horrorem "When a stranger calls", w którym również wykorzystał podobne pomysły. A czy wyszedł z tego obronną ręką dowiecie się już niedługo.


Państwo Mandrakis wynajmują dla swoich dzieci opiekunkę Jill. W nocy, gdy wychodzą z domu, dziewczyna zaczyna być terroryzowana przez dziwne telefony. Mężczyzna, który z nią rozmawia grozi Jill, ale ona nie wierzy, że może jej coś zrobić. Gdy uświadamia sobie, że jest obserwowana, wpada w panikę. Jej koszmar dopiero się rozpoczyna i nie zakończy się na tej jednej nocy...


Muszę przyznać, że do filmu zasiadałam bez większych oczekiwań. Sądziłam, że będzie to mało udana kopia "Black Christmas". Duże było zatem moje zaskoczenie, kiedy już w pierwszych minutach zostałam wciągnięta w klimatyczny i pełen napięcia wir wydarzeń. Elementów tworzących duszny i niepokojący klimat w początkowych 20 minutach filmu jest naprawdę sporo. Muzyka idealnie współgra z wydarzeniami przedstawionymi w obrazie, a pobrzmiewający co chwilę dźwięk telefonu idealnie podwyższa ciśnienie. Szkoda tylko, że wraz z dalszym rozwojem akcji napięcie diametralnie spada, aby w końcówce znów zaskoczyć i zostawić widza z dużym mętlikiem w głowie. Trudno bowiem nie docenić klimatycznego początku i równie niepokojącego finału, ale nie można również przejść obojętnie obok marnie nakreślonych postaci, nudnych wątków i drętwych dialogów. Od strony obsady najlepiej poradziła sobie aktorka grająca Jill. Zaobserwować można u niej pełną gamę emocji i to właśnie ona była najjaśniejszym punktem obrazu.


Niektóre fatalne wątki mieszały się z interesującymi motywami. Napięcie mieszało się z absurdem, a ja coraz bardziej nie miałam pojęcia co myśleć o filmie. Widząc koszmarne aktorstwo dwóch charakterów, które w drugiej połowie filmu toczyły ze sobą swoistą walkę było mi naprawdę żal zmarnowanego potencjału. Tytułowy nieznajomy potrafił zaintrygować, aby w następnej scenie zepsuć wszystko bezsensownym zachowaniem. Co prawda, kilka późniejszych scen było ciekawych, jednak to trochę mało w porównaniu z świetnym rozpoczęciem. Można zrzucić to na kark niedoświadczenia, bowiem film był debiutem reżyserskim Freda Waltona (który, swoją drogą kilka lat później nakręcił świetny "April Fool's day"). Równocześnie jednak wielka szkoda. Gdyby dopracowano historię i zmieniono niektórych aktorów film mógłby uchodzić za prawdziwą perełkę kina grozy. Znacznie później, bo w 1993 roku powstała kontynuacja obrazu pt: "When a stranger calls back". Może tam dopracowano to, co w pierwowzorze kulało? Zdecydowanie będę musiała przekonać się na własne oczy. Obym została pozytywnie zaskoczona.


Jak zatem ocenić "When a stranger calls"? Gdybym mogła dać ocenę jedynie za początek i koniec film dostałbym ode mnie mocną dziewiątkę. Zważywszy jednak na fakt, że pomiędzy idealnym rozpoczęciem, a świetnym finałem mamy niedogotowane i ciężkostrawne danie moja ocena musi pójść w dół. Mimo wszystko jednak warto zaryzykować i dać filmowi szansę. Choć czasami mocno zgrzyta smakowitości również nie brak. Dlatego wychodzi taka, trochę naciągnięta, łagodna i wyrozumiała ocena końcowa.
7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz